wtorek, 30 grudnia 2008

Ushuaia - Punta Arenas

W Wigilie Swiety Mikolaj obszedl nas wielkim lukiem i zniknal wsrod halasliwej (az nadto) gromadki francuskich dzieci spedzajacych swieta na campingu La Pista del Andino. Nie szkodzi, tego wieczora i tak niczego nam nie brakowalo!
Asado
, swiateczne potrawy z roznych krajow swiata, argentynskie wino i zawarte znajomosci.



Czarek i Atenko, nasz nowy przyjaciel z Kraju Baskow - wznosza swiateczny toast,
podczas gdy Germán przygotowuje dla nas asado.



Pozegnanie z Sr. Fernando i Raulem z campingu.
Oby wiecej takich ludzi spotykac po drodze!



Dziesiatki kilometrow, za oknem monotonny wydawaloby sie widok. Ale taka przestrzen potrafi zahipnotyzowac. Gdzieniegdzie stadka guanako, nandu, pasace sie owce. Podrozowanie autostopem rzeczywiscie nie jest tutaj trudne, przynajmniej na Ziemi Ognistej. Ciezarowka dowiozla nas w sobote do Río Grande, gdzie czekal nas dosc dlugi spacer na druga strone miasta. Tutaj takze dorwal nas grad i ulewa, ale juz nie tak intensywna jak w Ushuaia. Doczlapalismy na drugi koniec miasta, skad po kilku minutach kolejny samochod podwiozl nas dziesiec kilometrow dalej, do punktu policyjnego. Bez szczegolnego entuzjazmu policja pozwolila nam zajac miejsca zaraz za punktem kontrolnym. Tym razem czekalismy blisko godzine, samochodow tyle, co kot naplakal. Mrozny wiatr, grozne chmury dookola...


...ale widok i tak piekny!

Juz w sumie zaczynalo nam sie marzyc rozbicie namiotu na tym pustkowiu,
wreszcie jednak dojezdzamy do granicy argentynsko-chilijskiej. Z kibicem Boca Juniors (jak prawie kazdy Argentynczyk). Na granicy zlapala nas noc - uprzejmi celnicy wskazali nam pomieszczenie-poczekalnie dla takich jak my. No i musimy przyznac, ze mielismy luksus - rozgrzany piec, biezaca goraca woda, kuchenka gazowa. Dolaczyla sie do nas po pewnym czasie Amerykanka, od szesciu lat podrozujaca samotnie rowerem po obu Amerykach. Bylismy pelni podziwu dla niej, jednak zdaje sie, ze samotnosc, trudy podrozy i nieustajacy patagonski wiatr w polaczeniu z ogromnymi odleglosciami pomiedzy jakimikolwiek domostwami sprawiaja, ze czlowiek po prostu zaczyna dziwaczec...


Nocleg w poczekalni, a 50m obok hotel o watpliwym standardzie,
w ktorym pokoj dla dwoch osob kosztowal zaledwie 120zl.


Nastepnego dnia, o 9:00 ruszamy z granicy. Zabraly nas dwie Argentynki ze slodkim, niespelna poltorarocznym Lucasem. Czekala nas ponowna przeprawa przez Ciesnine Magellana. Tym razem jednak tak wialo, ze widok mocno chwiejacego sie promu z samochodami osobowymi, autokarami i ciezarowkami na pokladzie nie wygladal optymistycznie. Tym bardziej jest ktos ma slaby blednik... Ale scigajace sie z promem delfiny i pingwiny plywajace w wodach ciesniny skutecznie odwrocily moja uwage i zapomnialam o trudnych warunkach pogodowych. Morze wygladalo jak istna kipiel! Zafascynowana, przyklejona do burty ze wzrokiem wlepionym w bawiace sie delfiny przetrwalam przeprawe bez najmniejszych problemow :).


Przeprawa przez Ciesnine Magellana... w towarzystwie delfinow!


Jechalismy niewielkim busikiem. Maly Lucas z poczatku nieufny i wstydliwy po 7-8 godzinach jazdy pozegnal nas morzem lez. Tez nam bylo smutno sie z nim rozstawac!

PUNTA ARENAS


Punta Arenas jest miastem duzo bardziej zadbanym od poprzednio widzianych miast argentynskich. Przede wszystkim, na kazdej ulicy sa normalne chodniki! Takze kultura jazdy kierowcow jest znacznie wyzsza - wreszcie zdazylo sie nam, ze kierowca sie zatrzymal i przepuscil nas przez ulice. Po ulicach, mimo jeszcze silniejszego wiatru nie turlaja sie dziesiatki smieci. Nawet kiedy jest biednie, jest schludnie. Praktycznie jedyne, co burzy estetyke to ogromne zwoje kabli wiszacych nad kazdym skrzyzowaniem.



Cmentarz w Punta Arenas zostal nam przedstawiony jako ´jeden z´ lub wrecz najpiekniejszy cmentarz Ameryki Lacinskiej. Ja jednak postawilabym go na rowni lub nawet po cmentarzu Recoleta w Buenos Aires. Widac duzo nazwisk jugoslowianskich, wloskich, niemieckich. Brak miejsca rozwiazuje sie budujac pietrowe nagrobki - do najwyzszych trzeba sie wspinac po przesuwanych drabinach.

Sylwestra i Nowy Rok spedzimy na miejscu. 2 stycznia wyruszamy do Parku Narodowego Torres del Paine, wreszcie zobaczyc go na wlasne oczy. Spedzimy tam kilka dni, potem cofniemy sie nieco do Puerto Natales, co dalej - jeszcze dokladnie nie wiemy...

W kazdym razie zyczymy wszystkim
SZCZESLIWEGO NOWEGO ROKU 2009!

niedziela, 28 grudnia 2008

Przywialo nas do Punta Arenas. CHILE!

Wczoraj w poludnie ruszylismy z Ushuaia w strone Torres del Paine. Autostopem - polecanym przez wielu spotkanych turystow a takze miejscowych. No i mieli racje. Ushuaia zegnala nas sniegiem i gradem, ulewami, szaroscia i wiatrem. Istny koszmar. Wizja stania w deszczu na poboczu podcinala nam skrzydla, ale po trzech minutach zatrzymal sie TIR... Droge do Punta Arenas i zdjecia uzupelnimy w najblizszych dniach, najwazniejsze, ze jestesmy w miescie, ktore wywarlo w ciagu pierwszych minut ogromnie pozytywne wrazenie. Zupelnie inny charakter od ostatnich kilku miast, ktore zwiedzalismy w Argentynie. Juz na poczatku przedluzamy nasz pobyt ze wstepnie dwoch planowanych noclegow na cztery. Czyli jednak Nowy Rok przywitamy pewnie na glownym placu Punta Arenas, na poludniowym krancu Chile!

środa, 24 grudnia 2008

W e s o l y c h S w i a t ! ! !


Nie mamy choinki, wiec trzeba bylo przystroic namiot.

Naszym Rodzinom, Przyjaciolom i Znajomym,
a takze wszystkim, ktorzy zainteresowali sie

wyprawa i sledza nasze losy zyczymy



Wesolych Swiat ! ! !


Swieta spedzamy na campingu La Pista del Andino w Ushuaia, w bardzo miedzynarodowym towarzystwie. Argentynczycy przygotuja asado (konkretnego, swiatecznego grilla), pozostali uczestnicy wieczerzy przygotowuja wigilijne potrawy typowe dla swoich krajow. Nasze pierogi (niestety kapusty i grzybow na Ziemi Ognistej deficyt, wiec sa z miesem) robia furore samym wygladem. Nawet tu, w kraju gdzie kroluja empanadas. Tylko gdzie ten nasz polski barszcz czerwony...



Walka nie bylo, ale butelka czerwonego, argentynskiego wina ma wiele
zastosowan jak sie okazuje. Tak oto rozwalkowujemy i przygotowujemy nasze pierogi!

Sciskamy mocno wszystkich,
nastepne wiesci najprawdopodobniej z okolic
Torres del Paine lub lodowca Perito Moreno.

poniedziałek, 22 grudnia 2008

Parque Nacional Tierra del Fuego i powitanie lata...

Wreszcie zdecydowalismy sie wyruszyc na planowany trekking po Parku Narodowym Tierra del Fuego. Kupilismy prowiant na trzy doby, praktycznie spakowalismy plecaki zostawiajac polowe ekwipunku na campingu, opracowalismy trase i ruszylismy przed siebie z zalozeniem dojechania tam autostopem (przeciez backpacker nie bedzie jechac taksowka, prawda?). Autostop zaden sie nie zatrzymal. Co rusz mijaly nas busiki i taksowki, a takze ciezarowki jezdzace na oddalony o kilka kilometrow plac budowy, wznoszac tumany mikroskopijnego pylu szczypiacego w oczy. To, co najwazniejsze to to, ze pogoda drastycznie sie zmienila. Mamy sloneczny dzien, ktorego jednak nie odwazylismy sie pochwalic przed zachodem slonca. Po drodze do Parku Narodowego natknelismy sie na stacje `bardzowaskotorowki`, rozstaw szyn wynosi chyba z 40cm! Tren del Fin del Mundo. Wystylizowany pociag, wystylizowana stacja, powazna muzyka plynaca z glosnikow. A obok najbardziej na poludnie wysunietego odcinka kolejowego na swiecie, znajduje sie najbardziej na poludnie wysuniete pole golfowe na swiecie (faktem jest, ze pieknie polozone, choc z drugiej strony zastanawialismy sie z czego musza byc zrobione pileczki, by gra byla mozliwa przy tak silnym, wiecznie wiejacym wietrze!).


Niestety przy wejsciu do Parku Narodowego zastala nas niespodzianka. Mamy prawo przebywac na terenie Parku zaledwie 2 noce, wiec nasze plany szlag trafil. Poza tym w punkcie informacji turystycznej (gdzie oczywiscie uslyszelismy ´maj inglisz pur sori´) nawet nie moglismy zdobyc informacji dotyczacej cen noclegu na jedynym zorganizowanym campingu w calym Parku Narodowym. Nieco rozczarowani ruszylismy dalej, bedzie trzeba zrezygnowac z jednego z punktow programu. Trasa byla piekna, przez kolejnych kilka godzin spotkalismy zaledwie kilka osob. Za to droge przecinaly nam stada rozbrykanych zajecy, wzdluz szlakow wedrowaly niczego nie bojace sie gesi. Obserwowaly nas bacznie ptaki drapiezne. Czulismy sie, jakbysmy byli zupelnie sami na koncu swiata.



Pierwszego dnia nocowalismy na campingu zorganizowanym - o bardzo wysokim standardzie. Na rozbicie namiotu wybralismy bardzo urokliwe miejsce. Przed nami rzeka wyplywajaca z Lago Roca, wszedzie przedziwne okazy panoszacych sie ptakow i wszechobecne zajace.Wystarczy wychylic glowe z namiotu. Teraz mozemy pochwalic piekna pogode jaka towarzyszyla nam caly dzien. I w tym momencie zaczelo lac.


Nocleg nr 1.

Nocleg nr 2.




JUZ DRUGI W TYM ROKU PIERWSZY DZIEN LATA
Noc z 20 na 21 grudnia - powitalismy argentynskie lato zalamaniem pogody, sniegiem i powodzia w namiocie. Po poludniu wylegiwalismy sie leniwie na stoku narciarskim rozciagajacym sie ponad campingiem, z widokiem na Ciesnine Beagle. Dlugo sie nie nalezelismy, zaczely spadac pierwsze krople (co jest tutaj zupelnie normalne, bo na Ziemi Ognistej potrafi padac nawet z bezchmurnego nieba). Nawet nie podejrzewalismy, ze temperatura obnizy sie z 20 stopni do 2 i spadnie snieg. Padalo non-stop 10 godzin, czego niestety w nocy nie wytrzymal nasz namiot. W nocy musielismy sie ewakuowac, w namiocie stala woda. Zimno, mokro, ciemno. Na szczescie znalazlo sie miejsce na podlodze w campingowej kuchni, gdzie mozna bylo napalic w piecu i troche podeschnac. Nieco irytuje nas zmienna pogoda, choc ta jaka zastalismy w dni spedzone na trekkingu w Parku Narodowym Tierra del Fuego byla po prostu cudem...



Odpoczynek po zakupach w supermarkecie La Anonima.
Pierwszy dzien lata - jakies 3 stopnie Celsjusza.

wtorek, 16 grudnia 2008

Powialo chlodem, czyli Ushuaia - ciag dalszy


O! Tu jestesmy.


No po prostu koniec swiata!




Kazdy znajdzie cos dla siebie.




Ulice Ushuaia. (A to bialo-niebieskie to tutejszy wydzial uniwersytecki...).
I kto teraz powie, ze w ISRiG-u jest ciasno?




Yerba mate. Zaczynamy sie uzalezniac... wszyscy troje.

Pogoda humorzasta jak malo gdzie (grad / snieg w gorach / deszcz / slonce / lodowaty wiatr z Antarktydy), ale i tak jest pieknie. Przed nami trzy- lub czterodniowy trekking po Parku Narodowym Tierra del Fuego. A poki co zwiedzamy doglebnie miasteczko, w ktorym kazdy moze znalezc cos dla siebie (np. aeroklub :) ). I mamy nadzieje, ze pogoda sie nieco ustabilizuje na nasza piesza wyprawe.

sobota, 13 grudnia 2008

Na koniec swiata...


Przejazd na kraniec swiata z Trelew przelecial nam mniej wiecej o tydzien szybciej niz planowalismy. apotkalismy na swojej drodze bardzo nieturystyczne miejscowosci. Comodoro Rivadavia - 140 tysieczne miasto, ktore rozwinelo sie w 1907 roku po odkryciu zloz ropy naftowej, mialo byc naszym przystankiem na mniej wiecej 3 dni, tym bardziej, ze wielu Polakow jeszcze przed wojna zjechalo do tego miejsca i mielibysmy okazje spotkac sie z Polonia. Jednak Dom Polski otwarty jest tylko w poniedzialki i czwartki. Byl poniedzialek, ale niestety dzien swiateczny w Argentynie, wiec pocalowalibysmy klamke - jakby byla (patrz: zdjecie powyzej). Do czwartku nie czekalismy, poniewaz w Comodoro nie ma ani campingow, ani hosteli, a ceny jakie zaoferowali nam za noclegi, przekonaly nas do szybkiej ewakuacji. Przejechalismy do Caleta Olivia, ktora okazala sie niestety zapadla dziura, a camping wygladal jakby tylko samobojcy hcieli sie na nim zatrzymywac. W recepcji podstarzaly, wytatuowany macho w ciemnych okularach, nogi zalozone na biurko. Na pytanie o cene noclegu najpierw oglada nas z gory na dol i z powrotem i rzuca cene z kosmosu. Z campingu wracamy jeszcze szybciej niz na niego przyjechalismy. Jeszcze tej samej nocy jedziemy do Río Gallegos. Decyzja byla szybka i konieczna, niestety tym sposobem omijamy Monumento Natural Bosques Petrificados, ale za bardzo nie mamy wyjscia. Po prostu nie czujemy sie tu dobrze i bezpiecznie. W Río Gallegos sytuacja jest nieco lepsza, gdyz jest to miejsce, do ktorego zjezdza sie wiele turystow. Co prawda nie wychodza przewaznie poza dworzec, tylko przesiadaja sie w autokary do El Calafate lub Ushuaia, ale zawsze widok innego backpackera podnosi na duchu. Dobe koczujemy na dworcu (obok na szczescie jest Carrefour) i z rana wyruszamy na kraniec swiata.


Przeprawa przez Ciesnine Magellana.


Ushuaia wita nas zaskakujaco dobra pogoda. Piekne widoki. Pierwsza noc spedzamy u Argentynczyka z Hospitality Club, nastepnego dnia przenosimy sie na pobliski camping, ktory od razu przypada nam do gustu. Czujemy sie na nim, jak w domu. Spotykamy tez znajomych, ktorych poznalismy w Puerto Piramides.


Ziemia Ognista zaskoczyla nas pieknem krajobrazu, bogactwem przyrody. A nawet nie mielismy okazji zobaczyc najciekawszych zakatkow Parku Narodowego Tierra del Fuego. Postanowilismy spedzic tutaj swieta i powitac Nowy Rok.


Nasz kacik z pieknym widokiem na miasto.


Ushuaia. Na kazdym kroku chwali sie swoim polozeniem i bliskoscia do Antarktydy.

niedziela, 7 grudnia 2008

Museo Paleontológico Egidio Feruglio


Patagonia jest bezcenna dla paleontologow. Jak sie dowiedzielismy, to wlasnie po calej Patagonii rozsiana jest kopalnia skamienialych szczatkow dinozaurow ze srodkowej jury - brakujacych ogniw, ktore wyjasniaja przebieg i kierunek ewolucji pradawnych gadow. Zawsze chcialam zwiedzic takie muzeum...
...Przypominaja mi sie albumy o dinozaurach, ktore z zapartym tchem ogladalam jak bylam mala :) ...



A tutaj stoimy pod brzuchem Argentinosaurusa. Jeden z najwiekszych dinozaurow, jakie kiedykolwiek istnialy: 12 metrow wysokosci i 35 metrow dlogosci. Niestety w muzeum znajduja sie tylko przednie nogi i jeden krag kregoslupa. Jednak wystarczajaco dzialaja na wyobraznie... (dla zainteresowanych: http://www.mef.org.ar)

A teraz czeka nas asado... Tradycyjny argentynski grill przy dzwiekach gitary.

sobota, 6 grudnia 2008

Punta Tombo / Puerto Piramides


A tutaj mamy ¨Happy Feet¨


Wycieczka z Luisem do Punta Tombo. I cale zgraje ciekawskich pingwinow.

Plazowanie na kilka godzin przed odjazdem z Puerto Piramides.
Krotka wycieczka do punktu widokowego, gdzie obserwowac mozna kolonie lwow morskich i zachody slonca. Mielismy szczescie, autostop sam sie zlapal - straznik rezerwatu zaprosil nas na pake i pick-upem przejechaliamy polowe drogi.
Avistaje de ballenas, czyli whale watching. Czyli ogladanie wielorybow :)

Dos tomates en Trelew.

Puerto Piramides opuscilismy po dwoch dniach. Wynieslismy mnostwo wrazen jakie wywiera co rusz piekno patagonskiej przyrody. Wynieslismy tez dodatkowa opalenizne, ktora po nalozeniu na schodzaca purpure dala odcien dojrzalego pomidora. Coz zrobic. W Polsce pewnie zimno i ciemno... :]. Korzystamy z Hospitality Club - bardzo szybko dal nam odpowiedz pewien Argentynczyk z Trelew. Wszystko potoczylo sie tak, ze odebral nas z dworca w Puerto Madryn i zabral do domu.

Jest bardzo ciekawym czlowiekiem i rownie ciekawymi rzeczami sie zajmuje. Wiele rzeczy mozemy sie od niego dowiedziec o patagonskiej faunie. Bral udzial w kreceniu filmow dla National Geographic, a takze trojwymiarowego filmu o wielorybach, ktory bodajze goscil w naszych kinach jakis czas temu. W domu ma bardzo szeroka kolekcje filmow przyrodniczych, cala serie odcinkow Cousteau. Nic, tylko zaszyc sie na tydzien w jego pokoju i ogladac, ogladac...

Punta Tombo. Jedna z najwiekszych na swiecie kontynentalnych kolonii pingwinow. Tutaj, u argentynskich i chilijskich wybrzezy Patagonii wystepuja akurat pingwiny Magellana. Niezwykle ciekawskie i dostarczajace wiele radosci obserwatorom ptaki. I takie nieporadne na ladzie... :) Przyjrzelismy sie im z bliska. Niekiedy to one do nas podchodzily i chcialy skubac nogawki.

Po kilku godzinach spedzonych w Punta Tombo, jak to ujal Luis, wygladamy jak dwa pomidory. Ale za to usmiechniete od ucha do ucha!

czwartek, 4 grudnia 2008

Puerto Piramides



Puerto Madryn.


Bardzo przyjemny polski akcent w Puerto Madryn.

Wlosi, ktorych spotkalismy na campingu w Puerto Madryn. Przemierzaja Patagonie na tandemie. Przemili ludzie - od razu zlapalismy kontakt (jak to prowadzenie badan do pracy magisterskiej zbliza ludzi! Kto by pomyslal.) i jeszcze tego samego wieczora wspolnie grillowalismy... Jesli wszystko dobrze pojdzie, to spotkamy sie na umowionym campingu na Ziemi Ognistej.


Zegnamy Puerto Madryn, czas zobaczyc Puerto Piramides... Na dworcu autobusowym.

Puerto Piramides. Malutka miejscowosc na Polwyspie Valdes. Przyroda zapiera dech w piersiach, turysci zjezdzaja sie by na poltorej godziny wyplynac na Golfo Nuevo i poobserwowac wieloryby. Tak tez i my zrobilismy. Kilkunastometrowa mamusia i trzytonowe malenstwo plywaly sobie obok naszej lodzi... a potem kolonia lwow morskich na skale kilka metrow od nas. Spelnianie marzen z dziecinstwa... Wiecej napiszemy i zalaczymy zdjecia z innego miejsca, gdzie internet bedzie tanszy :)

poniedziałek, 1 grudnia 2008

Kolor purpury...

Zdjec poki co nie zalaczamy, bo polowy naszych cial spowil kolor purpury. Bardzo przyjemnie siedzialo sie na molo, bardzo przyjemnie, delikatnie grzalo slonce i wial orzezwiajacy wiatr. Ale slonce, jak to slonce, operowalo caly czas z jednej strony. No i stalo sie. Wygladamy smiesznie. A Gosia zdecydowanie smieszniej od Czarka.

Jestesmy w Puerto Madryn - turystycznym kurorcie w poblizu Peninsula Valdes - polwyspu, ktory w calosci objety jest ochrona prawna ze wzgledu na faune i znajduje sie na liscie UNESCO. A jest co chronic... wieloryby, orki, delfiny, pancerniki, guanako, lisy, zajace patagonskie, foki i lwy morskie, ptactwo. JESZCZE tego nie widzielismy, wszystko przed nami. Poki co delektujemy sie brakiem pospiechu. Tym, ze robimy co chcemy i mamy czas, tym, ze w miescie czujemy sie bardzo dobrze. Tym, ze pogoda jest idealna.

...no po prostu carpe diem.........................................................................