czwartek, 21 sierpnia 2008

Z tej strony ogrodnicy... (!)



No i tak! Już 3 dni pracy za nami. Pracy w ogrodzie, przy malowaniu domów. Praca nie jest ani stała, ani pewna i niestety zależy od pogody, ale póki co mamy szczęście. Latamy po drabinach z poważnym sprzętem, strzyżemy żywopłoty w prostopadłościany, strzyżemy trawniki, sprzątamy po sobie. No i tak naprawdę nic się nie dzieje, tyle że wreszcie cokolwiek się ruszyło! Gratulacje można przesyłać w komentarzach ;). A powyżej zdjęcia z cyklu pt. "Przed i po". Ładnie?

sobota, 16 sierpnia 2008

W drodze do Haugesund. I pierwsze wrażenia.


Tak, jak wszędzie. Prędzej czy później ktoś się zatrzyma. Choć pierwszy dzień podróży (tak, te niecałe 500km z Oslo do Haugesund zabrało nam 2 dni) był mocno przytłaczający i odbierający siły. Z początku doszliśmy do wniosku, że mieszkańcy Oslo są zbyt wyniośli, bogaci i dumni, żeby się zatrzymać i zabrać autostopowicza. Z drugiej strony są uprzejmi. Fałszywa uprzejmość? Jeśli zbyt bardzo trzeba się angażować udzielając komuś pomocy to chyba wolą jej nie udzielić. No ale na to znowu oczywiście nie ma reguł! A było to tak:

11:20- zaczęliśmy łapać stopa na obrzeżach Oslo. Zanim zaczęliśmy spostrzegać jakiekolwiek reakcje kierowców poza reakcją pt. "O, to autostopowicze jeszcze nie wyginęli?", minęło trochę czasu. W końcu zatrzymał się samochód - niewielki - z dwoma chłopakami w środku. Zatrzymali się by powiedzieć, że nie mają miejsca.
12:50- jedyny Norweg jaki się zatrzymał to był Szwed, w dodatku dziwny. Podwiózł nas do Drammen, niewielkiego miasta około 40km od Oslo. Miasto dało nam w kość. W sumie w kości, w mięśnie, stopy, plecy. I w nadzieję, która szybko znalazła z nas ujście.
14.00- albo nawet jeszcze przed 14.00. Tak, jak chcieliśmy - jest droga E134 prowadząca wprost do Haugesund, jest stacja benzynowa, na której wysiedliśmy. Ale te dwa elementy nie mają części wspólnej. I zaczyna się... spacerek. Droga E134 wchodzi w tunel, nie ma szans żeby w bezpieczny sposób łapać stopa. Kierujemy się więc w stronę wylotu tunelu. 5km. Nie jest dobrze, ale nie jest tragicznie. Po drodze zaglądamy do supermarketów i stacji benzynowych, aby podejrzeć mapy samochodowe i zapamiętać dokąd iść (tak, mapy samochodowe w Norwegii są drogie jak wszystko). I idziemy. Idziemy, ślepa droga, wracamy, idziemy. Idziemy i idziemy. Przerwa na banana. I znów idziemy, miasto wreszcie zaczyna się kończyć. Kilometry zaczynają nam wchodzić w mózg. Nogi ruszają się automatycznie choć znacznie wolniej niż na początku. Przystanki robimy coraz częściej. Drammen jest niestety bardzo długim, jak na małe rozmiary miastem, ciągnącym się wzdłuż położonej na południe od niego drogi E134. Nasza droga wyszła z tunelu. Co więcej - widać ja! Na zboczu góry, w leśnej przecince. Hen, hen. Daleko.
19.00- kilka przystanków, kilometrów, odcisków i słów beznadziejnych dalej docieramy do miejsca, gdzie E134 krzyżuje się z tą pechową dla nas drogą, którą do tej pory szliśmy. I nagle, nieproszeni o nic, na wylocie niewielkiego tunelu, przed rondem, zatrzymuje się norweskie małżeństwo i bardzo chce nam pomóc. Dopytują się dokąd idziemy, gzie nas podrzucić. Nasze drogi się nie pokrywają, a naszym dobroczyńcom ciężko jest zrozumieć, że nie szukamy ani stacji kolejowej, ani campingu, ani noclegu. Po krótkiej wymianie zdań sami proponują, że podrzucą nas do kolejnego miasta - Kongsberg, około 30km dalej (co było im zupełnie nie po drodze). Kierowca jakiś czas temu mijał nas podobno gdy jechał na rowerze. A kiedy znów nas zobaczył - zlitował się i bez namysłu zatrzymał. Szczęście było podwójne, ponieważ pokonując ten odcinek przejechaliśmy przez zbliżającą się, potężna chmurą deszczową. Kiedy wysiadaliśmy w Kongsberg (mieście, z którego podobno pochodzi wielu znanych narciarzy) chmura właśnie się usunęła.
20:00- twardo staramy się łapać stopa dalej, choć ledwo stoimy. Ale nie ma to większego sensu - ani miejsce nie jest dobre, ani nie jest ciepło, ani krzty w nas zapału. Przespacerowaliśmy dziś z plecakami 15km i na nic więcej nie mamy ochoty. Siadamy nad rzeką, w niewielkim parku. Czekamy na zmrok by rozbić namiot.
22:30- Jako że w Norwegii tak szybko się ciemno nie robi latem, to namiot stoi przed zapadnięciem ciemności. I tylko chcemy jednego: żeby dali nam spać! Choć nie jesteśmy widoczni i zasłaniają nas krzaczki, drzewka i zarośla (nie do końca szczelnie) to każdy szelest nie daje nam zasnąć spokojnie.
6:00-7:00 - najlepszy sen, który trzeba było przerwać. Może i śniło mi się, że policja bierze nas na przesłuchanie za nocowanie pod namiotem w strefie miejskiej. No ale coś się śniło! Czyli spaliśmy jednak! Ale słońce już wysoko, zaczyna powolutku przebijać się do namiotu. Trzeba wstać zanim obudzi się miasto. Na szczęście jest sobota.

Ten dzień był dużo szczęśliwszy. Na odgniecione ramiona dopasowaliśmy plecaki i w drogę. Dobre miejsce, niezła pogoda. Niezły czas (a może po prostu optymizm go skrócił, bo było to z 1,5 godziny). Zatrzymuje się para młodych ludzi jadących w góry na trekking. 40km do przodu. Z miejsca, gdzie nas zostawiają całkiem szybko zabiera nas starszy Norweg. Bardzo miły, opowiada ciekawie o trasie, którą jedziemy i zachwyca się widokami. Proponuje nam, żebyśmy pojechali z nim do Stavanger (na południe od Haugesund z 60-100km), bo trasa jaką będzie jechać jest najpiękniejsza jaką można sobie wyobrazić i jest tam taka "dramatic nature"! Wierzymy mu w każde słowo, wiemy jakie cudne atrakcje leżą na tej trasie, obyśmy mieli okazję je zobaczyć. Jednak nie decydujemy się, bo z trasy zgarnia nas nasz znajomy i zawozi do Haugesund. Czyli pozostałe 250km. Trasa była cudowna. Choć niestety może trochę zbyt kręta na mój błędnik kiepskiej jakości... Ale wszystko dobrze się skończyło, a o 17:00 byliśmy w Haugesund. No i chwila (czyli dajmy na to 3 tygodnie) prawdy. Jak przez ten czas nie będzie pracy to będzie cienko. Wtedy zamieścimy na stronie numery kont, na które będziecie przelewać kilkucyfrowe "niespodzianki". :) Nieprawdaż???

sobota, 9 sierpnia 2008

Żeby spełnić marzenia trzeba najpierw popracować. Norwegia - 9 sierpnia 2008.

Znaleźć pracę w Norwegii nie jest łatwo. Trzeba mieć więcej niż trochę szczęścia. Ale jak już się znajdzie, to bez żadnych wątpliwości się opłaca...

25. dzień w Oslo. Miasto powoli zaczyna nas irytować, choć z początku budziło zachwyty. Pogoda szarobura, chłodna, deszczowa, nieprzyjazna, rozleniwiająca, odbierająca nadzieję. Dlatego też chcemy stąd uciec. Uciec na zachodnie wybrzeże Norwegii, do niewielkiego miasta, gdzie może nasze szanse wzrosną. Geograficzne dusze nie pozwolą nam jednak uciec bez spojrzenia na Oslo oczami turysty. Czeka nas więc dzień, w którym przejdziemy się wreszcie po mieście z aparatami w rękach, w którym odwiedzimy najciekawsze muzea a rozbiegany wzrok nie będzie wyszukiwać na ulicach niepoznanych dotąd nazw restauracji, hoteli, ogłoszeń. Ale czy takie jeszcze istnieją? Jeszcze tylko kilka dni i ruszymy na podbój norweskich dróg jako autostopowicze. I przekonamy się, czy ta "pomocność" Norwegów, o której wiele słyszeliśmy przekłada się na rzeczywistość. No cóż. Trzeba sprawdzić. Kierunek: Haugesund.