czwartek, 27 listopada 2008

Boskie Buenos...

Jestesmy. Konczy sie druga doba pobytu w Buenos Aires. Lot (przydlugawy) udany, niezle zarcie (wersja hindu meal na zyczenie), gorsze filmy. Atlantyk ciagnal sie i ciagnal - nieublaganie. Ale wreszcie wlecelismy nad Ameryke Poludniowa. Brazylia. Newiele bylo widac, ale wzroku nie moglam oderwac od powierzchni ziemi. No i Brazylia sie ciagnela i ciagnela. A potem "myk" nad Urugwajem, zachod slonca i nagle pod podwoziem pojawia sie skrzaca pomaranczowymi swiatelkami pajeczynka - taka po horyzont. Buenos Aires...

Hostel - no... niskobudzetowy :) Nawet bardzo :)) ale czy nie o to chodzilo ;) ?
Miasto - rozpalone sloncem, gwarne, tloczne. To dopiero jest miasto! Warszawa x 6. Gdansk x 24.
Ciekawe, o wielu obliczach. Przy bogatych wystawach sklepowych i calkiem niezlych restauracjach, na chodnikach, po zmroku, pojawiaja sie poslania, na ktorych drzemia cale rodziny. Ojciec, matka, dwojka dzieci. Przerazajace. Ale jak na miasto poludniowoamerykanskie (przypuszczamy - innych nie znamy) to i tak jest bardzo europejskie.

A chyba najwieksze wrazenie zrobila na nas jedna wystawa sklepowa... Upal, trzydziesci kilka stopni, duchota. Pot sie leje, nogi wtapiaja sie w asfalt. A tu sklep z choinkami, bombkami, Sw. Mikolajami. Jeszcze troche a w Polsce pewnie tez goraczka swiateczna zacznie sie z poczatkiem lata.

Za literowki przepraszam jesli sa - polowa literek na klawiaturze sie starla. A zdjecia zalaczymy niebawem...